Forum Dive Trek Group

Forum Ogólne - Dlaczego warto umieć ratować ludzi?

Daria Boruta - 08-03-2013, 10:35
Temat postu: Dlaczego warto umieć ratować ludzi?
Niezupełnie nurkowo - chociaż to fantastyczne hobby sprawia, że mamy statystycznie większą szansę, że pewnego dnia znajdziemy się w sytuacji, w której będziemy musieli udzielić komuś pomocy. Możliwe, że będziemy prowadzili akcję resuscytacyjną - czego nie życzę absolutnie nikomu.

To są moje doświadczenia z takiej akcji...i wrażenia z tego, jakie to uczucie być ratowanym. Mam nadzieję, że komuś, kto znajdzie (lub znalazł) się w tak trudnej sytuacji dodadzą trochę sił.
Wpis jest bardzo osobisty, więc proszę Was o wyrozumiałość i odrobinę taktu...

Naucz się ratować ludzi!

Ten wpis będzie wyjątkowo osobisty. Do napisania go skłoniły mnie nie tylko ćwiczenia z pierwszej pomocy, które mam teraz w ramach stażu w Grupie Ratownictwa Specjalistycznego, ale też własne przeżycia i towarzyszące im przemyślenia.
Nie będzie tu dokładnych instrukcji jak pomocy udzielać, ponieważ jestem głęboko przekonana, że nic nie zastąpi ćwiczeń. Nie da się za pomocą tekstu przekazać jak dokładnie powinno wyglądać udrożnienie dróg oddechowych, z jaką siłą wykonać masaż serca, jak robić wdech – na tyle lekki, by nie wtłoczyć powietrza do żołądka.
Dlaczego warto uczyć się pierwszej pomocy? Najczęściej spędzamy czas z ludźmi nam bliskimi, więc jeśli będziemy kiedyś świadkami wypadku i będziemy musieli udzielić pierwszej pomocy, to najprawdopodobniej będziemy pomagać komuś znajomemu. Statystyka pokazuje, że najczęściej jest to członek rodziny, w praktyce bywa bardzo różnie.
Ja po kursie pierwszej pomocy wyrobiłam w sobie nawyk noszenia w torebce pary jednorazowych rękawiczek i chusty z ustnikiem do sztucznego oddychania. Tak na wszelki wypadek.

Dwie strony tej samej monety

Każdy z nas może znaleźć się z obu stron, udzielać pomocy jako ratownik, a także ulec wypadkowi i zostać ratowanym. Drugi przypadek może nauczyć nas empatii, dlatego pozwolę sobie od niego zacząć. Osoba, której udzielamy pomocy zazwyczaj jest zdana na naszą łaskę. Jeśli nie oddycha (co oznacza, że nie ma też krążenia, albo wkrótce ono zaniknie), to nie jesteśmy jej w stanie bardziej zaszkodzić. Nie musimy się więc obawiać, że zrobimy jej krzywdę.
Tak ekstremalne przykłady zdarzają się jednak rzadko, znacznie częściej będziemy mieli do czynienia z lżejszymi przypadkami. Znalezienie się w roli poszkodowanego pokazuje nam, jakie to uczucie – ból, strach, bezsilność, oszołomienie. Ratownik, a często jest to ratownik mimo woli, czyli osoba zupełnie przypadkowa – musi wytrzymać ogromny stres, ciążącą na sobie odpowiedzialność, lęk, że chcąc pomóc zrobimy komuś krzywdę, brak przekonania do swoich umiejętności.
Tak się złożyło, że niedawno i w stosunkowo krótkim okresie czasu miałam okazję znaleźć się po obu stronach. Obie opowieści, które znajdą się w tym artykule są dla mnie świeże, osobiste i w dużej mierze wciąż bolesne. Dzieląc się nimi – co nie było dla mnie łatwe - chciałam, żebyśmy udzielając pomocy nigdy nie zapominali, że mamy przed sobą żywego, czującego człowieka, który poza zranionym ciałem ma także uczucia, który poza dobrze założonym opatrunkiem potrzebuje też psychicznego wsparcia.

Żaden moment nie jest dobry

Późny wieczór, w zasadzie w środku nocy, szłam z jednego klubu do drugiego. Czułam jak wypity wcześniej Jack Daniels rozgrzewa krew i szumi lekko w głowie. Słuchałam muzyki lecącej ze słuchawek, przez którą przebijało się stukanie moich niebotycznych, czerwonych szpilek, idealnie pasujących do czarno – czerwonej, dopasowanej sukienki. Pogwizdując „Sympathy for the Devil” Stonesów skręciłam w uliczkę, na której mieścił się klub, do którego zmierzałam.
Po drugiej stronie uliczki zauważyłam kuriera rowerowego, w żółtych, odblaskowych ciuchach. Leżał na chodniku, na samym środku, obok swojego roweru. Minęła go jedna grupka imprezowiczów, zatrzymali się na moment, wybuchli śmiechem i poszli dalej.
„Pewnie sobie jaja robi” – pomyślałam i zaczęłam iść. Zrobiłam ze trzy kroki, gdy dopadły mnie wątpliwości. „A może nie? A może coś mu się stało?”. Przypomniałam sobie wszystkie prowokacje dziennikarskie w podobnym stylu, machnęłam ręką i ruszyłam w stronę klubu. Jeden krok, drugi.. Miarowe stukanie obcasów niosło się echem. Zawróciłam najszybciej jak potrafiłam i podeszłam do leżącego faceta. „Jeśli to prowokacja, a koleś robi sobie jaja, sprzedam mu takiego kopa, że pożałuje” obiecałam w myślach. Przyklękłam, potrząsnęłam nim.
W którym momencie dotarło do mnie, że to nie są żarty? Dopiero, gdy klęcząc, przytykałam ucho do ust leżącego, licząc pod nosem sekundy, a wolną ręką grzebałam w kieszeni płaszcza szukając telefonu. „Nie, tylko nie dziś!” błagałam w myślach.
Działałam trochę jak w transie, ramieniem przytrzymując komórkę i z lodowatym spokojem opowiadając, że mam nieoddychającego kuriera, na skrzyżowaniu ulic, w samym centrum miasta. Jednocześnie wygrzebałam z torebki rękawiczki i zębami rozerwałam plastikowe opakowanie z chustą do sztucznego oddychania. Dyspozytorka odpowiedziała, że natychmiast wysyła karetkę.
Uciśnięcia liczyłam w myślach, ponieważ miałam tak zaciśnięte zęby, że nie mogłabym wypowiedzieć ani słowa. Odchylając głowę i zaciskając palce na nosie poszkodowanego myślałam tylko, żeby zrobić lekki, delikatny wdech. Zawołałam do przechodzących i mijający mnie chłopaków, prosząc o pomoc, ale zmyli się szybciej niż wydawałoby się to możliwe, a ja nie mogłam przerwać akcji, żeby ich gonić. Klnąc pod nosem, odgarniając z czoła mokre od potu włosy, z utęsknieniem wyczekiwałam karetki, której syreny zabrzmiały dla mnie jak wybawienie.
Może to dziwne, ale nie pamiętam twarzy ratowników, którzy wtedy podjechali, mimo, że z jednym rozmawiałam kilkanaście minut. Udzielałam wszystkich informacji, jakich tylko byłam w stanie, kurczowo trzymając się myśli, że jeśli wszystko zrobię bezbłędnie, to cała historia zakończy się dobrze.
Myliłam się. Karetka stała długo. I odjechała w ciszy.
Teraz uważam, że byłam w szoku, kiedy patrzyłam jak odjeżdżają, wiedząc już, że kurier, którego reanimowałam, nie przeżył. Bezmyślnie otrzepałam sukienkę i poszłam do klubu. Byłam jak otępiała, nie czułam żadnych emocji, tylko chłodną pustkę tam, gdzie powinny teraz buzować. Wypiłam dużo za dużo tego wieczora.
Wszystkie negatywne uczucia, które wiązały się z tym wydarzeniem wybuchły zupełnie nieoczekiwanie dużo później, przerastając moje najgorsze wyobrażenia...
Nie minął nawet miesiąc, kiedy znalazłam się po drugiej stronie.

Kiedy silny uścisk przyjaznej dłoni chroni przed upadkiem.

Nie będę wnikać w przyczyny wypadku, bowiem nie mają one żadnego znaczenia dla historii. Postaram się tak szczerze jak tylko potrafię, oddać wszystkie uczucia, które towarzyszyły mi w tamtych mrocznych chwilach.
Kiedy karetka przyjechała, byłam już nieprzytomna i straciłam dużo krwi. Kilka chwil wcześniej walczyłam o każdą chwilę świadomości z koszmarnym uczuciem, że zaczynam się dusić, że brakuje mi powietrza, a świat przed oczami robi się coraz ciemniejszy i zimniejszy.
Z tej ciemnej, chłodnej ciszy wyrwały mnie głosy. Głośne, natarczywe. Słyszałam, ze ktoś coś do mnie mówi, że pada pytanie. Głos był szorstki, domagał się odpowiedzi, nie pozwalał się ignorować. Zmusił mnie, żeby mrugnąć, otworzyć oczy, choć na chwilę. Mignęły czerwono – pomarańczowe barwy - ubrania ratowników. Ktoś klęczał obok, przypadkowo wplątał dłoń w moje włosy, usłyszałam jak przeklina pod nosem, a potem poczułam dotyk palców na szyi, sprawdzający tętno - niemal parzył, taki wydawał się gorący w otaczającym zimnie.
W karetce znalazłam się błyskawicznie, podnieśli mnie jakbym była lekka jak piórko.
Nie wiedziałam, czy wolę odjechać w łagodną ciemność, czy walczyć dalej, z bólem i trudnościami w oddychaniu, ale siedzący obok ratownik nie pozostawił mi wyboru, zmuszając mnie do rozmowy.
Musiałam syknąć, kiedy zakładali mi opatrunki, odruchowo szarpnąć ręką, bo poczułam, że jeden z nich trzymał mnie mocno, ale w ten specyficzny, dodający otuchy sposób. Tonem, zaskakująco łagodnym i ciepłym, kontrastującym z chłodnym profesjonalizmem działań mówił, że jeszcze chwila, już kończą, zaraz pojedziemy do szpitala. Nie poczułam, kiedy jeden z nich – ten, którego zapamiętałam najlepiej – założył mi wenflon - chociaż zadanie miał mocno utrudnione. Całą drogę musiałam walczyć o zachowanie przytomności, chociaż kusiło, żeby zasnąć – nie czułabym wtedy bólu ani duszenia - ale o ile wcześniej samotną walkę przegrywałam, to teraz przy zmysłach trzymała mnie jedna, jedyna rzecz – cały czas czułam jak siedzący obok ratownik mocno trzyma mnie za przedramię. Nie byłam sama. Nie puścił ani przez chwilę, nie przestawał zmuszać mnie do rozmowy, chociaż z trudem składałam zdania, był obok kiedy jechałam na SOR, kiedy podszedł lekarz. Chciałam podziękować, ale nie zdążyłam. Złapałam tylko jego spojrzenie, kiedy wychodził. Skinął mi głową, stojąc przy drzwiach od gabinetu, jakby rozumiał, co chciałam powiedzieć i nie potrzebował żadnych słów. A potem zniknął.
Nie jest istotne, co działo się dalej, ponieważ chciałam napisać o ratownikach. Skłamałabym pisząc, że byli delikatni – bo nie byli i moim zdaniem absolutnie nie powinni.
Gdybym miała teraz, z perspektywy paru miesięcy oceniać ich pracę – nie zmieniłabym zdania nawet odrobinę. Byli doskonali, a wspomnienie tego bardzo mocnego uścisku towarzyszy mi do dziś.

Przedstawiłam obie historie nie tylko po to, żeby pokazać perspektywę dwóch ról – ratownika i ratowanego. Chciałam też pokazać dwie strony tego, z czym możecie zetknąć się udzielając komuś pomocy. Raz wszystko skończy się dobrze, innym razem nie będziecie mieli tyle szczęścia. Wątpliwości, czy mogłam zrobić coś lepiej, czy dobrze liczyłam uciśnięcia, czy rytm był dobry, czy wdechy były dobre – i uratować życie temu kurierowi – nie przestały mnie dręczyć. Prawdopodobnie nie przestaną nigdy – ale to nie jest aż tak istotne. To cena, którą zapłaciłam za podjętą próbę.
Nigdy za to nie wątpiłam, że było warto. Warto jest próbować i przegrywać setki razy, tylko po to, żeby choć raz uratować komuś życie. Ja swoje zawdzięczam ratownikom.
Jeśli kiedykolwiek znajdziecie się w takiej sytuacji – nie wahajcie się. Na pierwszym miejscu nie stoi wtedy nasze ego, nasz strach, czy też chęć zostania bohaterem. Najważniejszy jest człowiek, który leży przed nami i potrzebuje pomocy.


Chciałabym zadedykować ten wpis wszystkim ratownikom, w szczególności zaś tym, których spotkałam na swojej drodze i którym tyle zawdzięczam.
Jesteście wspaniali.

ZielonySmok - 10-03-2013, 01:52
Temat postu:
Zamieściłaś osobiste przemyślenia, ale nie wszystkie, prawda? Nie odpowiadaj Smile Mam nadzieję, że po wypadku odzyskałaś zdrowie i żyjesz pełnią życia Smile
Kurier... łatwo zapominamy, że wszystko ma swój koniec, a współczesny świat odsuwa od nas te emocje. Daria, po Twoim kolejnym poście widzę, że to Ty piszesz swój los. I tego się trzymaj! Pozdrawiam!
MaRkY - 11-03-2013, 12:22
Temat postu:
chapeau bas
Daria Boruta - 11-03-2013, 18:48
Temat postu:
ZielonySmok napisał/a:
Zamieściłaś osobiste przemyślenia, ale nie wszystkie, prawda? Nie odpowiadaj Smile Mam nadzieję, że po wypadku odzyskałaś zdrowie i żyjesz pełnią życia Smile
Kurier... łatwo zapominamy, że wszystko ma swój koniec, a współczesny świat odsuwa od nas te emocje. Daria, po Twoim kolejnym poście widzę, że to Ty piszesz swój los. I tego się trzymaj! Pozdrawiam!


Nie odpowiem, ale jak się domyślasz nie wszystko można ująć w jakieś sensowne słowa Smile
Cieszę się za to, że trafiłam na staż do grupy ratownictwa specjalistycznego.
Może kiedyś się uda... Może nigdy.
Za to warto próbować Smile

2.0 Powered by phpBB modified v1.9 by Przemo © 2003 phpBB Group and little modified v 0.1 by Mariusz